piątek, 15 marca 2013

3. Oczekiwania, a rzeczywistość.


Sieeema~! Znów zwlekałam z dodaniem rozdziału, ale leń jestem i tyle w temacie ; _ ;. Rozdział jest długi, a nawet bardzo. Starałam się go sprawdzić jak najlepiej mogę, ale może się nawinąć jakaś literówka. Z góry uprzedzam, że rozdział ten jest pełen idiotycznych wahań nastrojów bohaterki. Nie wiem jak mogłam napisać coś takiego, ale nie będę już niczego zmieniać, bo tylko większego bałaganu narobię. Mam nadzieję, że wam się spodoba, zapraszam do czytania~! :3

***

Yukwon uśmiechnął się ironicznie, widząc moje wytrzeszczone oczy.
       - Witam, panie Park, pani Park. Ty - zwrócił się do Hyeri. - zapewne musisz być Taerim!
Wciąż się uśmiechał lecz tym razem bardziej lekceważąco. *Co mam zrobić?! Dlaczego on musi być taki przystojny?!* Yukwon to wysoki, dobrze (świetnie!) zbudowany chłopak koło dwudziestki. Miał czerwonawe włosy, postawione z przodu na żel. Nosił na sobie ciemne spodnie, czarną koszulkę i skórzaną kurtkę. Z jakiegoś powodu poczułam się zawstydzona i spuściłam wzrok, czując jak palą mnie policzki. *Co ty odwalasz Taerim?! Przecież to nie pierwszy przystojny facet jakiego spotkałaś!*
       - Nie! - zaprzeczył pan Kim ze śmiechem. - Chociaż nie dziwię się, że je pomyliłeś, są praktycznie tego samego wzrostu!
Yukwon uniósł brew *OMG OMG OMG* i spojrzał na mnie, tym razem się nie uśmiechając.
       - Ile ona ma lat? Czternaście? - zakpił. Zmarszczyłam brwi. W jednej chwili kompletnie przestał być dla mnie atrakcyjny. *Debil*.
       - Osiemnaście - wycedziłam, czerwona (tym razem nie z zawstydzenia) na twarzy.
       - Emm...Może usiądźmy? - zaproponowała moja matka. Państwo Kim wydawali się bardziej niż szczęśliwi, gdy usłyszeli tą propozycję. Gdy już wszyscy siedzieliśmy odezwał się pan Kim.
       - Myślę, że nie zostaliście sobie przedstawieni prawidłowo. - chrząknął. - Yukwon, to jest Taerim, kobieta, którą w przyszłości poślubisz. Taerim to jest Yukwon, nasz syn i spadkobierca K.Industry!
Tym razem nawet na niego nie zerknęłam i czułam, że on także tego nie zrobił.
        - Ile masz lat, Hyeri? - spytał, ignorując mnie.
        - Dwanaście. - odpowiedziała, uśmiechając się identycznie jak on. Yukwon spojrzał na nią zdumiony. Wyglądał o wiele lepiej bez tego krzywego uśmieszku na twarzy.
        - Nie masz może jeszcze jakiś ładnych sióstr, Tae coś tam? - spytał, spoglądając na mnie. Znów. Z. Tym. Uśmieszkiem.
        - Yukwon! - syknęła Soosun, ale jego to obeszło. Wyglądał wręcz na dumnego z siebie. A ja byłam wściekła. Co za niewychowany kretyn!
        - Oprócz Hyeri i TAERIM mamy jeszcze dwie córki. Dziewiętnastoletnią Miyoung i Dwudziestodwuletnią Yemin, która jest już mężatką i spodziewa się dziecka. -  uśmiechnęła się mama. - Pewnie będziecie mieli okazję poznać się na waszych zaręczynach.
Yukwon zacisnął zęby i spojrzał w bok. Ewidentnie mu ta sytuacja nie odpowiadała. No to jest nas dwoje. Wyglądał na kogoś z kim trudno się dogadać, więc jeśli rodzice zauważą, że się nienawidzimy to nam odpuszczą to całe małżeństwo?
         - Dobrze by było, żebyście się jeszcze spotkali we dwoje zanim zacznie się szkoła Taerim. Może w poniedziałek? - zaproponował ojciec. Wszyscy na nas spojrzeli z oczekiwaniem, ale ani ode mnie, ani od Yukwona nie otrzymali odpowiedzi.
         - Więc zapraszamy cię do nas w poniedziałek Taerim! - uśmiechnęli się państwo Kim. *Zadzieram kiecę i lecę.*
Nasi rodzice jeszcze przez PONAD GODZINĘ ze sobą rozmawiali, podczas gdy my milczeliśmy. Yukwon opierał głowę na ręce tak, że był zwrócony twarzą do mnie. Co nie zmienia faktu, że na mnie nie patrzył. Miał zamknięte oczy i wyglądał jakby spał. Cóż, wcale nie zdziwiłabym się gdyby faktycznie tak było. Postanowiłam skorzystać z okazji, że ma zamknięte oczy i przyjrzeć mu się dokładniej...


Siedziałem tam, znudzony do granic możliwości. Naprawdę czułem, że zaraz zasnę. No i bym zasnął gdyby coś, albo raczej ktoś, nie zaczął mi się namiętnie przyglądać.
       - Napatrzyłaś się już? - zakpiłem i leniwie podniosłem powieki, żeby zobaczyć jej reakcję. Rozszerzyła oczy i czerwona na twarzy spojrzała na swoje ręce, które cały czas tarmosiła.
Na początku widać było, że jej się podobam, ale teraz tylko posyłała mi złowrogie spojrzenia co jakiś czas. Chyba jednak nie przypadłem jej do gustu, ojej! Cóż za pech!
Westchnąłem ciężko. Od kilku dni chodzę jak struty przez tą całą akcję z małżeństwem. No bo serio? Zaaranżowane małżeństwo? Nie żyjemy w średniowieczu do cholery!
Moje przemyślenia, przerwał telefon, który zawibrował mi w kieszeni spodni. Wyciągnąłem go w miarę dyskretnie, żeby nikt nie zauważył i spojrzałem na wyświetlacz. Dwa nieodebrane połączenia od Jiyeon, mojej dziewczyny, i jedna wiadomość od Zico, którą szybko sprawdziłem.

Od: Zico
Cześć stary! Jak tam spotkanie? Ładna ta twoja żona? ;>

Pokręciłem głową z dezaprobatą. Wszyscy mają mnie za flirciarza i playboya, ale oni nie znają Zico. Ja się spotykam z kobietami, a Zico sypia z kobietami. I to jest właśnie zasadnicza różnica między nami.

Do: Zico
Nuda jak cholera. Ile ja bym dał, żeby być teraz z moją kochaną Jiyeon ._. Cóż, ładniejsze w życiu widziałem.

Taka prawda. Moja przyszła narzeczona nie jest jakoś specjalnie ładna. Jest przeciętna, chociaż kilka rzeczy może przyciągnąć uwagę. Pierwszą są jej włosy, długie, jasne loki z pewnością miękkie w dotyku, chociaż nie miałem ochoty tego sprawdzać. Drugą rzeczą są usta. Ładnie wykrojone, nie za duże, nie za małe...Minusem jest jej wzrost. Jej dwunastoletnia siostra jest wyższa! Na pewno ma mniej niż 160. Kolejnym minusem są jej piersi, a raczej ich brak. Nie podoba mi się także jej waga. Nie to, że jest za gruba, nadwaga nie jest dla mnie problemem, ale ta dziewczyna jest chyba głodzona. Ile ona waży? 30 kg? Skóra i kości.
Pewnie myśli, że przez cały ten czas ją ignorowałem, ale się myli. Obserwowałem ją i to bardzo uważnie, ale ja umiem to robić bardziej dyskretnie od niej.

Od: Zico
Aż tak źle? Kolego, ale się wpakowałeś! Co nie zmienia faktu, że chcę ją poznać! Ile ma lat? Dziewica?

Parsknąłem cicho. No tak, podstawowe pytania.

Do: Zico
Osiemnaście. Będziesz miał twardy orzech do zgryzienia...

Od: Zico
Żelazna dziewica, co? Lubię takie, jest więcej satysfakcji, gdy już mi się uda. ;)

      - Yukwon! Zbieramy się! - z cichym westchnieniem ulgi, wstałem. Pożegnałem się grzecznie z państwem Park, jak nakazywały zasady dobrego wychowania i kiwnąłem głową Hyeri, która zrobiła to samo. Odwróciłem się w stronę Taerim z kpiącym uśmieszkiem.
       - Do poniedziałku, Taeshin - pomachałem jej i razem z rodzicami skierowaliśmy się w stronę wyjścia. Rozbawiła mnie jej rozdrażniona mina, gdy znów udałem, że nie pamiętam jej imienia. Póki co, mogłem się z nią trochę zabawić. Rodzice chyba oszaleli jeśli myśleli, że naprawdę się z nią ożenię. Zgodziłem się tylko po to, żeby dali mi spokój. I tak ostatnio mieli do mnie pretensje o wszystko, a tak przynajmniej myślą, że wróciłem na ścieżkę posłuszeństwa i poświęcę się dla dobra ogólnego. Poza tym ta Taerim...Nie cierpię takich dziewczyn jak ona. Takich, które irytują mnie samym oddychaniem.Widzisz taką i już wiesz, że utrudni ci życie.

***

Ku mojemu niezadowoleniu poniedziałek nadszedł w oka mgnieniu. Tym razem nie byłam zdenerwowana. Nie spodziewałam się za wiele z jego strony, ale tak sobie pomyślałam, że jeśli tym razem będzie dla mnie chamski to idę do rodziców i powiem im, że nie wyjdę za tego człowieka! Dokładnie! Tak właśnie będzie!
...
Albo i nie. Nie ważne co bym sobie postanowiła na ten temat i tak nie będę miała odwagi odmówić rodzicom. Wiedziałam ile dla nich znaczy ta firma, i że zrobili by wszystko, żeby ją uratować. Dlaczego ja muszę być taka słaba?
Wcześniej, telefonicznie umówiłam się z państwem Kim, że przyjdę na 13, a tym czasem jest 12:30, a ja już jestem na miejscu. No Taerim, widać jak ci nie zależy. Nie chciałam przyjść za wcześnie, więc pokręciłam się po okolicy. Wszędzie stały wielkie wille, a na podjazdach drogie samochody. Ja mieszkam w podobnej okolicy, ale tutaj jest o wiele bardziej luksusowo. Patrzyłam na wszystko zaciekawiona, jednocześnie starając się w miarę możliwości zapamiętać krajobraz, żebym wiedziała jak wrócić pod willę Kim'ów.
Szybko minęło mi te 30 minut na zwiedzeniu osiedla, ulicy, czy co to tam jest. Wracałam w wielkim pośpiechu, a i tak nie obyło się bez tego, żebym się nie zgubiła. Ostatecznie przyszłam z 20 minutowym spóźnieniem.
Zdyszana zadzwoniłam do drzwi, które w błyskawicznym tempie otworzyła mi jakaś pokojówka z kamienną twarzą. Naprawdę, nawet nie mrugała. Powitała mnie sztywno i zaprowadziła do salonu, gdzie czekała na mnie herbata, ciasteczka i wesoło uśmiechająca się druga pokojówka.
       - Witaj panienko Park! - zaświergotała i pokazała mi ręką miejsce na kanapie.
       - Przepraszam za spóźnienie - powiedziałam, niepewnie siadając na białej, skórzanej sofie.
       - Yukwon także się spóźni, więc naprawdę nie ma problemu! Proszę poczekać tutaj chwilę, a my tym czasem zajmiemy się swoimi obowiązkami. Częstuj się! - ponownie uśmiechnęła się szeroko, odchodząc razem ze swoją "koleżanką", a ja skrzywiłam się, na samą myśl, że ten typek się spóźni. Jeśli to ma to wyglądać tak, jak ostatnim razem to ja dziękuję.

Zerknęłam nerwowo na zegarek. Dwie godziny. Siedzę tutaj równo dwie godziny i czekam na tego pieprzonego paniczyka.
       - Panno Park...nie chcę cię wyganiać, ale myślę, że dalsze czekanie nie ma sensu... - odwróciłam głowę w stronę tej wesoło uśmiechającej się pokojówki, która teraz wyglądała na zawiedzioną i zawstydzoną.
       - Ma pani rację - pokiwałam głową. - Pójdę już.
       - Odprowadzić pa...
       - Poradzę sobie, dziękuję za ciasteczka. - nie czekając na jej reakcję, szybkim krokiem ruszyłam w stronę wyjścia. Nienawidziłam tego chłopaka do granic możliwości! Jak on mógł coś takiego odwalić?! Doskonale wiedział, że mam dzisiaj przyjść!
Już miałam otworzyć drzwi, gdy ktoś gwałtownym ruchem otworzył je z drugiej strony, tym samym przywalając mi w twarz aż cofnęłam się kilka kroków.
       - O szlag! - syknęłam i złapałam się za nos, z którego zaczęła lecieć krew. Zza drzwi wyszedł Yukwon i jakaś dziewczyna, która patrzyła na mnie zmartwiona.
       - Ooo - wydał z siebie dźwięk. - Nic...nic ci nie jest?
       - Czy to ci wygląda na nic?! - warknęłam. Minęłam go, szturchając przy okazji w ramię. Słyszałam jeszcze jak coś do mnie krzyczy, ale byłam za daleko, żeby usłyszeć. Z resztą nawet nie chciałam słyszeć co ten buc ma mi do powiedzenia.
Minęłam kilkoro ludzi, którzy zmartwieni pytali czy nie trzeba mi pomocy, ale ja każdemu odmawiałam. Wreszcie kiedy krew zaczęła lecieć jeszcze bardziej obficie, zaczęłam jedną ręką szukać chusteczek w torebce, drugą próbując powstrzymać krwotok. Miałam zwykłą, czarną, płytką torebeczkę i gdy wreszcie wyjęłam chusteczki, wypadł mi telefon. Na chodnik. No myślałam, że się zastrzelę. Powoli zaczynałam panikować. Drżącymi rękami przyłożyłam chusteczkę do nosa, a drugą podniosłam telefon, na którego przodzie była teraz okropna szrama. W oczach zaczęły zbierać mi się łzy. Skoro rozwaliłam telefon to jak do jasnej cholery mam zadzwonić po kogoś, żeby mnie odebrał?
Szłam tak chodnikiem tak ostatnia sierota, z rozmazanym makijażem i zakrwawioną chusteczką przy nosie, który ani na chwilę nie przestawał krwawić. Zastanawiałam się czy gdzieś w okolicy może być budka telefoniczna.
       - Przepraszam bardzo - zaczepiłam pewną starszą panią. - Jest tu gdzieś może budka telefoniczna w okolicy?
       - Matko boska! Dziecko co ci się stało?! Ktoś cię zaatakował?! Mam zadzwonić na policję?! A może na straż pożarną?! - zaczęła lamentować, a ja szybko się ulotniłam. Dlaczego ja muszę mieć takiego cholernego pecha?
Niedługo później nos przestał krwawić, ale spuchł strasznie i wciąż bolał jak diabli. Nie był złamany, ale porządnie stłuczony.
Usiadłam na ławce w parku i schowałam głowę w dłoniach. Definitywnie najgorszy dzień mojego życia. Nie dość, że jestem niezdarna to jeszcze głupia. Zdesperowana szukałam budki telefonicznej, a nawet nie znałam niczyjego numeru. Nawet swojego nie znałam. Utknęłam na tym cholernym osiedlu i jeszcze nie wiem jak wrócić do posiadłości do Kim'ów. Zaczęłam cicho szlochać. Co mam teraz zrobić...?

Nie wiem ile tak siedziałam na tej ławce. Pewnie kilka godzin, bo zdążyło się już porządnie ściemnić. Zaczynało mi być zimno. Nie było dzisiaj jakoś super ciepło, a ja miałam tylko szorty i koszulkę z krótkim rękawem. Byłam głodna, chciało mi się pić i spać. Powoli traciłam nadzieję na to, że ktoś zacznie mnie szukać. Nasz szofer miał odebrać mnie, gdy do niego zadzwonię, a bez telefonu jest to niewykonalne. Próbowałam zaczepiać ludzi na ulicy, ale jak mnie nie ignorowali to grozili policją. Nos wciąż mnie bolał, ale przynajmniej przestał puchnąć.
Położyłam się na twardej ławce, podkładając sobie torebkę pod głowę i skuliłam się w miarę możliwości, żeby było mi cieplej. Nie chciałam zasypiać, ponieważ bałam się, że ktoś mnie okradnie albo porwie albo zgwałci albo...
       - Taerim? - dosłownie podskoczyłam, gdy usłyszałam czyjś głos na sobą. Wyprostowałam się i zobaczyłam przed sobą...
       - Luhan? Luhan! Dzięki Bogu! - wykrzyknęłam i przytuliłam się do niego z całej siły. Luhan jest byłym chłopakiem Miyoung. Z tego co mi wiadomo to był jej pierwszą miłością, chociaż ona tyle tych pierwszszych miłości w życiu miała, że nie wiadomo, która to ta prawdziwa.
       - Co ty tutaj robisz w takim stanie i o tej porze Taerim? - spytał zmartwiony i odgarnął mi włosy za ucho. - Uderzył cię ktoś?!
       - Nie... - zająknęłam się.
       - Kto?!
       - Nikt, dostałam drzwiami. - uspokoiłam go.
       - To nie zmienia faktu, że to wygląda okropnie. Chodź, pójdziemy do mnie, opatrzę ci to i wszystko mi wyjaśnisz, dobra? - kiwnęłam głową i złapałam Luhana pod rękę.
       - Nie wiedziałam, że mieszkasz w okolicy - odezwałam się. Luhan uśmiechnął się. - Przeprowadziłem się tutaj niedawno z moją nową dziewczyną.
       - Masz nową dziewczynę? Uuuu opowiadaj - zachichotałam, po czym skrzywiłam się. Próbowałam ignorować ten cholerny ból, ale kiepsko mi to wychodziło.
       - Boli cię? - zignorował moje pytanie i jeszcze raz przyjrzał się mojemu nosowi.
       - Nie aż tak bardzo - zaprzeczyłam. Luhan westchnął, ale uśmiechnął się ciepło.
       - No mam, mam - kontynuował. - Jest...niesamowita. Wiesz, bardzo przypomina mi ciebie.
       - Naprawdę? Dlaczego? - zainteresowałam się.
       - Jest tak samo niezdarna jak ty i cały czas wpakowuje się w kłopoty - zaśmiał się. - No i jest słodka, i miła, i kochana...
       - Gdyby nie to, że opowiadasz mi o swojej dziewczynie, pomyślałabym, że ze mną flirtujesz - parsknęłam.
       - Pewnie! No daj buzi swojemu oppie! - drażnił się. Położyłam dłoń na jego twarzy i odsunęłam ją od siebie. Po tym już nic nie mówiliśmy, ale ta cisza nie była niezręczna.
       - Zaraz będziemy na miejscu. - Poinformował mnie. I rzeczywiście, jakieś 5 minut później doszliśmy do średniej wielkości, przytulnie wyglądającego domku. Luhan otworzył mi drzwi, a ja weszłam i ściągnęłam buty.
       - Idź dalej, nie stój tak! - zaśmiał się, widząc moją zdezorientowaną minę. Popchnął mnie lekko i zaprowadził do salonu. W tym samym momencie z kuchni wyszła niska, słodko wyglądająca dziewczyna z łyżką w ręce i w fartuszku w pandy. Faktycznie podobna do mnie.
       - Już jesteś kochanie? - spytała z szerokim uśmiechem i wtedy jej spojrzenie przeniosło się na mnie. - Omo, kto to?
       - To jest Taerim, znajoma. Znalazłem ją w takim stanie, leżącą na ławce w parku i nie mogłem jej zostawić. - dziewczyna Luhana zerknęła na mnie przerażona i wbiegła z powrotem do kuchni, żeby zaraz znów wybiec, tym razem z apteczką w ręku. Posadziła mnie na kanapie, a sama usiadła obok mnie. Podniosła lekko moją głowę w stronę światła i uważnie obejrzała mój nos.
       - Na szczęście nie złamany - odetchnęła. - A tak swoją drogą to jestem Haesu.
       - Taerim. - powiedziałam. - Ow ow ow!
Haesu nie zastanawiała się długo i od razu polała zdarte miejsce wodą utlenioną. Myślałam, że umrę na miejscu.

Po "operacji" siedziałam na kanapie w domu Luhana. Na rance miałam plaster, a na całym nosie, paczkę lodu. Wcześniej Haesu poczęstowała mnie kolacją zrobioną przez siebie i muszę przyznać, że była wyśmienita.
Gdy ja siedziałam w salonie i "oglądałam" TV, Luhan ze swoją dziewczyną zmywali naczynia, śmiejąc się przy tym wesoło. Mi samej uśmiech cisnął się na usta, gdy widziałam jak świetnie się razem dogadują.
Spojrzałam na zegarek, wiszący na ścianie. Była już prawie północ. Podłożyłam sobie poduszkę pod głowę i opatuliłam się kocem leżącym obok.
       - Taerim? Taerim nie zasypiaj teraz, zaraz przyjedzie po ciebie Daesung - oznajmił Luhan, szturchając mnie delikatnie w ramię. Leniwie otworzyłam oczy i spojrzałam na niego zdezorientowana.
       - Daesung?
       - Zadzwoniłem do Miyoung, że jesteś u mnie. Akurat byli u was Daesung z Yemin, więc dobrze się złożyło, ponieważ z tego co mi wiadomo to tylko Daesung ma prawo jazdy.
Kiwnęłam głową.
       - Gdy przyjedzie opowiesz nam wszystko dobrze? To jak się tutaj znalazłaś w takim stanie. - uśmiechnął się i usiadł obok mnie, żeby dotrzymać mi towarzystwa. Chwilę później przyszła Haesu i usiadła po mojej drugiej stronie.
       - Długo już jesteście razem? - spytałam. Miałam przymknięte oczy i czułam, że zaraz zasnę.
       - Niecały rok - powiedział Luhan. Już miałam coś powiedzieć, ale przerwało mi nachalne pukanie do drzwi. Haesu mruknęła, że otworzy i zniknęła w korytarzu. Doszły do mnie jeszcze jakieś ciche rozmowy dopóki ktoś znikąd pojawił się w salonie i dosłownie porwał mnie w ramiona.
       - Taerim! Chwała Bogu! - krzyknął Daesung i przytulił mnie jeszcze mocniej. Za nim zauważyłam Miyoung, która stała niezręcznie w progu.
       - Wejdź dalej, Miong - zaśmiał się Luhan, używając zdrobnienia jakie kiedyś jej nadał. Było debilne, ale nigdy nic nie mówiłam. Miyoung chrząknęła, ale weszła dalej. Gdy Daesung wreszcie mnie puścił, tym razem ona się do mnie przykleiła.
       - Tak bardzo się martwiliśmy... - szepnęła.
Gdy już wszyscy nieco "ochłonęliśmy", a szczególnie Daesung i siedzieliśmy razem w salonie, nastała nieco niezręczna cisza.
       - Kawy, herbaty? - spytała Haesu.
       - Ja poproszę kawę - uśmiechnął się do niej Daesung z wdzięcznością.
       - I ja - odezwał się Luhan.
       - A ty, Miyoung? Może Taerim? - zwróciła się do nas. Obydwie pokręciłyśmy głowami na znak, że nic nam nie potrzeba.
       - Więc może nam wyjaśnisz, Taerim, jak się tutaj znalazłaś? - zapytał Daesung, kilkanaście minut później, gdy już wszyscy byliśmy w salonie i nikomu nic nie brakowało. Z ciężkim westchnieniem zaczęłam opowiadać wszystko od początku. Luhana i Haesu musiałam wtajemniczyć w sprawę małżeństwa. Moje gadanie nie trwało długo. Nie chciałam wdawać się w szczegóły, bo byłam zbyt zmęczona. I tak ledwo co mówiłam.
       - Nie wierzę...Co za... - Miyoung była oburzona. - On nie ma uczuć do cholery?!
Wzruszyłam ramionami.
       - Zbieramy się - zwrócił się do nas Daesung i wstał. - Dziękuję za kawę, Haesu.
       - I nic nie powiesz na ten temat?! - wybuchnęła Miyoung.
       - A co ja mogę? Nic. Wszystko zależy od Taerim. - powiedział Dae.
Miyo prychnęła, ale posłusznie poszła za nami do wejścia.
       - Bardzo wam dziękuję, że zajęliście się Taerim. - odezwała się Miyoung i skłoniła lekko.
       - Nie ma problemu - uśmiechnął się Luhan. - Do zobaczenia...Miong.

Patrzyłam przez okno samochodu, jak Miyoung żegna się z Luhanem. Widać było, że jest między nimi niezręcznie.
       - Taerim, masz koc i spróbuj się przespać. Droga zajmie nam godzinę, więc nie ma sensu, żebyś się męczyła. - powiedział Daesung i sięgnął po koc, który leżał na tylnym siedzeniu. Pokiwałam głową i ułożyłam się w miarę wygodnie, gdy Dae okrywał mnie kocem.
       - Miłych snów Taerim. - uśmiechnął się i pocałował mnie delikatnie w czoło. Odwzajemniłam uśmiech i szybko zasnęłam, licząc, że nigdy więcej nie będę musiała oglądać Yukwona na oczy.

***

Z cichym jękiem przewróciłam się na plecy, czując straszny ból w lędźwiach i karku. Jakby mnie ktoś czołgiem przejechał. Leniwie przetarłam oczy.
       - Wyspałaś się księżniczko? - ktoś szepnął mi do ucha seksownym głosem. Podskoczyłam i odsunęłam się jak najdalej mogłam od źródła głosu, w wyniku czego spadłam z łóżka. Stęknęłam i spróbowałam wygrzebać się z kołdry, w którą się zaplątałam, ale z kiepskim skutkiem.
       - Taeś, Taeś, ale z ciebie sierota - zaśmiał się i ściągnął ze mnie kołdrę.
       - Joon? - mruknęłam zdezorienetowana, widząc nad sobą jego uśmiechniętą twarz. - Chcesz mnie zabić kretynie?!
       - Tak witasz swoją najlepszą psiapsiółkę po 2 miesiącach rozłąki?! - zawołał i popatrzył na mnie z wyrzutem. Wywróciłam oczami, słysząc, że mówi o sobie jak o kobiecie. - Zasługujesz na karę!
I dosłownie rzucił się na mnie, zaczynając łaskotać. Turlaliśmy się po podłodze, wyzywając się nawzajem i żadne z nas nie chciało dać za wygraną.
Ostatecznie i tak skończyło się na tym, że ja leżałam na brzuchu, a on na mnie.
       - A teraz buzi! - nadstawił policzek.
       - To faktycznie kara - mruknęłam.
       - Yah! Naprawdę się za tobą stęskniłem - wymruczał mi do ucha i jeszcze mocniej się do mnie przykleił.
       - Złaź ze mnie, Changsun - warknęłam, czerwona na twarzy. Joon uwielbiał wszelkiego rodzaju, przytulanki, całowanki i te różne inne sprawy. I to zwykle ja padałam jego ofiarą. Wcześniej próbował z Hyeri, ale ta szybko postawiła go do pionu i już więcej do niej nie podchodził za blisko. Joon posłusznie zszedł ze mnie i odgarnął sobie włosy z twarzy.
       - Jak się czujesz Taerim? - spytał zmartwiony. Odetchnęłam głęboko.
       - Zajebiście - oznajmiłam i rozmasowałam głowę, którą uderzyłam o twardą podłogę.
       - Przynajmniej twój nos wygląda już lepiej - uśmiechnął się.
       - Kto cię tutaj w ogóle wpuścił, padalcu?
       - Hyeeeeeri! - zachichotał i przyłożył sobie rękę do serca. - Wiedziałem, że jednak mnie kocha.
       - Ta. - burknęłam.
       - Nie wiem czy wiesz, droga Taerim, ale dzisiaj jest ostatni dzień wakacji i zamierzam wyciągnąć cię na miasto. Więc wskakuj w jakąś ładną sukienkę, jebnij sobie majkapik i...
       - Nigdzie nie idę. - Zgarnęłam z podłogi dresy i koszulkę, w których chodziłam jeszcze wczoraj rano i wyszłam z pokoju kierując się do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, przebrałam się, a włosy związałam w luźnego kucyka. Uważnie obejrzałam mój nos w lusterku, widząc, że opuchlizna, co prawda nie w całości, ale zeszła. Delikatnie zdjęłam plasterek, krzywiąc się przy tym. Ranka także nie wyglądała już tak źle. Haesu musiała mi to czymś posmarować. Poszukałam w szafce nad umywalką jakiejś maści, którą mogłabym posmarować ten nieszczęsny nos. No i znalazłam , chociaż nie byłam pewna czy to mi w czymkolwiek pomoże, bo nie była to maść specjalna na jakieś zadrapania. No, ale mniejsza o to. Wygrzebałam także jakiś plasterek i nakleiłam go ostrożnie tam, gdzie wcześniej rozprowadziłam maść. Powinno być dobrze.
Gdy wyszłam z łazienki od razu się cofnęłam gotowa się tam zamknąć i nigdy nie wychodzić. Przed drzwiami czatował nie kto inny jak Joon, patrząc na mnie niewinnie.
       - Czy ty nie wiesz kiedy odpuścić? - warknęłam i zaczęłam schodzić na dół, a Joon za mną. Nie wiem czy on zdaje sobie sprawę, jak bardzo czasem działa mi na na nerwy. Gdy już byłam na dole od razu skierowałam się do kuchni gdzie na stole czekał na mnie stos kanapek. Uniosłam brew i spojrzałam podejrzliwie na Changsuna. - Nie mów, że ty to zrobiłeś.
       - Nie, nie! - zaśmiał się. - Poprosiłem Haeji, żeby cię nie budziła i zrobiła ci coś takiego, co będziesz mogła zjeść bez odgrzewania.
Momentalnie cała moja złość przeszła. Może i był irytujący, ale zawsze się o mnie troszczył jak nikt inny.
       - To miłe... - Uśmiechnęłam się lekko i zaczęłam jeść. Byłam naprawdę głodna.
       - Taerim...dlaczego nie powiedziałaś mi o tym małżeństwie? - spytał, patrząc na mnie całkowicie poważnie.
       - Sama nie wiem. - westchnęłam. Joon złapał moją rękę.
       - Taeś, jesteśmy przyjaciółmi od pieluchy, chyba wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć?
Spuściłam głowę i nic nie odpowiedziałam. Oczywiście, że to wiedziałam. Zawsze mówiliśmy sobie o wszystkim, nawet o tych najdziwniejszych i najbardziej zawstydzających sprawach. Faktycznie to było nie w porządku. Nie powinnam była go okłamywać, ale nie cofnę teraz czasu.
       - Przepraszam. - szepnęłam i tym razem to ja się do niego przytuliłam. - To mnie po prostu przerasta. Na początku byłam dobrej myśli, ale im dłużej o tym myślę, tym bardziej sądzę, że to był zły pomysł, że sobie nie poradzę. Naprawdę chcę pomóc rodzicom uratować firmę, a...
       - Ale za jaką cenę Taerim? Dlaczego tak bardzo chcesz uszczęśliwiać innych za cenę swojego szczęścia?
       - Moje szczęście się tutaj nie liczy Changsun. Nikt nie będzie mnie pytał czy mi się to podoba czy nie. To jest coś co muszę zrobić.
       - A co jeśli takie sytuacje tak ta wczoraj się powtórzą?! Nie znasz go, nie wiesz jaki jest! - krzyknął. Odwróciłam wzrok.
       - Nie rozumiesz.
       - Ja nie rozumiem? Cholera, Taerim! Krzywdzisz sama siebie!
       - No i bardzo dobrze! Zrobię to, czy ci się to podoba czy nie!
       - Bo co?! Bo myślisz, że to właściwe?!
       - To jest właściwe!
       - Sama przed chwilą mówiłaś mi, że sobie nie radzisz, żałujesz, że się w ogóle na to zgodziłaś, więc dlaczego do jasnej cholery zapierasz się i nie chcesz z tego zrezygnować?!
       - Przestań na mnie krzyczeć! - wstałam i podeszłam do niego, patrząc na niego z furią w oczach. - Nic ci do tego, co ja robię i czy to jest właściwe, czy nie!
       - Ach tak? Więc przepraszam, że się o ciebie martwiłem. - warknął i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Osunęłam się na podłogę ze łzami w oczach. Joon miał rację, skrzywdzę sama siebie, ale co ja mogę zrobić? Nie zależało mi na niczym, nawet na moim własnym szczęściu, tylko na tym, żeby rodzice byli ze mnie dumni. Żeby któregoś dnia uśmiechnęli się do mnie i powiedzieli "To wszystko dzięki tobie. Nie mogliśmy sobie wymarzyć lepszej córki.". Dlaczego on nie potrafił tego zrozumieć? Byłam pełna sprzecznych uczuć. Najpierw przeżywam, że nie dam sobie rady, a później, że to zrobię i nie dam się złamać. Tylko, które uczucie jest właściwe? Czy naprawdę powinnam z tego zrezygnować, czy nie dać za wygraną i pokazać, że jestem silna? Czułam się źle z myślą, że pokłóciłam się z Joonem. I to nie była byle jaka sprzeczka.
Niby ta sytuacja z nosem powinna przechylić czarę goryczy. Myślałam, że może tym razem pokaże mi się z innej strony, ale rzeczywistość brutalnie uderzyła mnie w twarz. I to dosłownie.
       - Taerim? Co się stało? - Hyeri podeszła do mnie i podciągnęła mnie na nogi. - Czy to przez Changsuna? Zrobił ci coś?
       - Nie. - pociągnęłam nosem i wytarłam mokre policzki. - Hyeri, powiedz mi, myślisz, że dam sobie radę? Czy powinnam zrezygnować?
       - Ta decyzja nie należy do mnie. - mruknęła i zaciągnęła mnie do salonu, na kanapę. - Ale dlaczego teraz masz wątpliwości? Z tego co mi wiadomo to nie zwlekałaś zbyt długo z podjęciem się tego wyzwania.
       - I tutaj jest problem. Z jednej strony, czuję, że to jest ponad moje siły, a z drugiej wiem, że to właśnie taką drogę wybrałam i nawet jeśli jest to droga pełna dołów i zakrętów to na jej końcu będzie szczęście.
       - To zależy od ciebie Taerim. - powiedziała i z tymi słowami mnie zostawiła.



środa, 6 marca 2013

2. Konfrontacja.

Joł~! Na początek chciałabym przeprosić za zwłokę, ale zapomniałam jaki miałam email i nie chciało mi się myśleć xD Ten rozdział też nie jest zbyt porywający i długi, ale rozkręcam się, no :3
Zapraszam do czytania~

***


Jęknęłam głośno, czując jak słońce razi mnie po oczach. Chwilę później usłyszałam głos naszej pokojówki, Haeji, dosłownie koło mojego ucha co mnie trochę otrzeźwiło.
       - Pora wstawać Taerim! Dzisiaj wielki dzień! - zaświergotała. Leniwie otworzyłam oczy i spojrzałam na zegarek. O ile się znam na tym urządzeniu to jest 8 rano, a ja spałam szalone dwie godziny. Z głośny jękiem walnęłam się z powrotem na plecy, ale zamiast trafić głową w miękkie poduszki, trafiłam na poręcz od łóżka. 
       - Ow ow ow ow - jęknęłam, zwijając się w kulkę i jedną ręką masując tył głowy. Haeji westchnęła z politowaniem i wyszła, wcześniej informując mnie, żebym się pośpieszyła, bo śniadanie jest już gotowe. Z jakiegoś powodu to zawsze mnie budzi pierwsza i z jakiegoś powodu zawsze musi wracać i ponownie mnie budzić, niestety, używając wtedy bardziej...bestialskich metod takich jak wylanie mi na twarz kubka zimnej wody albo zwalenie z łóżka. Haeji to sadystka i uwielbia się nade mną znęcać, ale z drugiej strony, gdyby nie to to chyba nigdy nie byłabym w stanie wstać i się ogarnąć. 
Dzisiaj było inaczej. Mimo, że spałam tylko te dwie bite godziny, czułam się jakbym przespała całą wieczność. Nie miałam ochoty na śniadanie, ale wypada zejść i zjeść z rodziną. 

Już 20 minut później byłam zwarta i gotowa. Prawie. Miałam na sobie dresy i starą koszulka Daesunga, którą mu kiedyś zawaliłam z domu. Nie był to może zbyt wyjściowy ubiór, ale nie było sensu ubierać się jakoś przesadnie elegancko, w końcu do tego całego spotkanie jest jeszcze kilka godzin (chwała Bogu!). Usiadłam Obok Hyeri, która czytała gazetę i bez patrzenia na talerz nabijała sobie kawałki jedzenia na widelec. Zawsze trochę jej zazdrościłam. Była wysportowana (mistrzostwo kraju w wushu), inteligentna (średnia 5,86!), sprytna i potrafiła robić idealnie kilka rzeczy na raz, czego właśnie najbardziej pożądałam. Nie wiem po kim to miałam, ale byłam straszną niezdarą, która nawet nie potrafi utrzymać równowagi, a co dopiero robić dwie rzeczy na raz, skoro nawet jednej nie mogę zrobić dobrze. Tak to ja. 

Dzień zapowiadał się bardzo obiecująco. Od kilku dni nieustannie padał deszcz, chociaż dopiero kończył się sierpień, więc powinno być względnie ciepło, a akurat dzisiaj słońce postanowiło wyjrzeć zza chmur. Może to jakiś znak...?
Moje denne przemyślenia (naprawdę, czasami robię się cholernie nudna) przerwali rodzice, którzy dumnym krokiem wkroczyli do jadalni, siadając na przeciwko mnie i Hyeri. Chwilę później pojawiła się Miyoung. Nie kłopotała się ona nawet ze zdjęciem swojej pidżamy, która składała się z jedwabnej, ledwo przykrywającej tyłek koszulki na ramiączkach z koronką na dole. Kiedyś, gdy byłam z nią na zakupach w Victoria Secret (nie pytajcie...) kazała mi przymierzyć takie cacko. Nie wyglądało to do końca tak, jak to sobie wyobrażałam. Na szczęście Miyoung nigdy więcej nie próbowała zmuszać mnie do noszenia seksownych rzeczy. Osobiście preferuję moją pidżamę, czyli różowe, lamerskie bokserki z lamą na tyłku i zieloną, za dużą koszulkę z uśmiechniętą tęczą. 
     - Chyba o czymś zapomniałaś, Miyoung - warknął ojciec. Miyo usiadła beztrosko na siedzeniu między Hyeri, a matką i uśmiechnęła się słodko. 
     - Zapomniała czegoś? Co to może być? - spytała niewinnie. Z nas wszystkich to własnie Miyoung była tą, która najbardziej prowokowała ojca i cały czas szukała powodu do kłótni z rodzicami. Nie za bardzo mi to odpowiadało, ponieważ nie lubiłam, gdy się sprzeczali.
Jako dziecko bałam się ojca. Często krzyczał na Yemin, która często buntowała się przeciwko jego srogiemu wychowywaniu jej i nas. Czułam wtedy do niego sztuczny respekt, spowodowany strachem, a nie jego postawą, będącą dla mnie przykładem i jego czynami, które powinny mi imponować. Ojciec był i wciąż jest, ostatnią osobą, z której chciałabym brać przykład. 
     - Myślę, że zapomniałaś się ubrać - wycedził, czerwony ze złości. Ja i Hyeri byłyśmy już przyzwyczajone do jej akcji tego typu. Często latała po domu półnago, a gdy rodzice byli w jakiejść podróży służbowej, sprowadzała sobie do domu chłopaków. Nie jednokrotnie widziała także jak prosi Kyungmi, żeby nic nie mówiła rodzicom. 
Miyoung wzruszyła ramionami na uwagę ojca, nie przerywając jedzenia. Przez dłuższy czas panowała niezręczna cisza, którą przerywało tylko stukanie sztućców o talerze. 
     - Hyeri, kiedy następne mistrzostwa w wushu? - spytała mama, próbując chociaż trochę rozładować napięcie. 
     - Nie wiem. - mruknęła zza gazety. Tym razem już nikt nie odważył się kolejny raz odezwać. Resztę śniadania zjedliśmy milcząc. Pierwsza wyszła Hyeri, później Miyoung, a na końcu ja. Gdy już to zrobiłam i miałam zacząć wchodzić na schody, zatrzymał mnie głos ojca. Spojrzałam na niego znad ramienia, nie odwracając się do niego całym ciałem.
     - Bądź gotowa na 17:30. Szofer przyjdzie 5 minut wcześniej. Ubierz się elegancko, żebyś nie przyniosła nam wstydu. Pamiętaj, nie odzywaj się nie pytana i nie mlaskaj przy jedzeniu. Nie nie nakładaj sobie też za dużo jedzenia do buzi, tak jak to zawsze robisz i nie przekładaj widelca z ręki do ręki, bo tak ci wygodniej jeść. Mówię ci to, ponieważ nie będziemy już mieli okazji się spotkać, a gdy ty dojedziesz do restauracji, Kim'owie już tam prawdopodobnie będą. - Ponieważ uznałam to już za koniec rozmowy, weszłam na pierwszy stopień. - Jeszcze nie skończyłem. Gdy zobaczysz Kim'ów, nie zapomnij skłonić im się nisko, rozumiemy się? 
Kiwnęłam głową i tym razem już mnie nie zatrzymał. 

Ponieważ pochodzę z takiej, a nie innej rodziny, jako małe dziecko musiała znać saviour-vivre, więc nie wiem po co on mi to mówi skoro wiem, jak trzeba zachować się przy stole w odpowiednim towarzystwie. 
Spojrzałam na zegar, stojący na końcu korytarza. Był to wielkie, zabytkowe pudło z kukułką, który za każdym razem budzi mnie w nocy, strasząc przy okazji. Niby po tylu latach mieszkania tutaj powinnam się przyzwyczaić i przestać się bać, ale potwory czają się wszędzie. Trzeba być czujnym.
Nie bardzo wiedziałam co ze sobą zrobić, miałam jeszcze co najmniej 7 godzin wolnego czasu. 
Postanowiłam pójść do Hyeri. Pewnie i tak nie nawiążę z nią zbyt ambitnej rozmowy, ale zawsze mogę popatrzeć co robi. Wszystko wydaje się teraz lepsze od siedzenia samej w czterech ścianach. O ile normalnie lubiłam się alienować to teraz samotność była ostatnią rzeczą jakiej chciałam. Miałam nadzieję, że Hyeri zrozumie i nie wyrzuci mnie za drzwi ze słowami typu "spadaj stąd bambusie, przeszkadzasz!", co, niestety, często zdarzało mi się słyszeć z jej ust. Ostatecznie mogłabym pójść do Miyoung, ale wolałam tego raczej uniknąć. Jak by mi zaczęła gadać o ciuchach, chłopakach i innych rzeczach to chyba by mnie coś strzeliło.
Delikatnie zapukałam do drzwi Hyeri, ale odpowiedziało mi milczenie. Uniosłam brew i nacisnęłam klamkę, wsuwając się do pokoju. Jak na słoneczny, sierpniowy dzień było tu cholernie ciemno. Może to przez te grube zasłony na oknach? Pewnie tak. 
Po chwili rozglądania się po pokoju, zauważyłam, że Hyeri leży na łóżku, zwinięta w kłębek. Zaniepokoiłam się. Może jej się coś stało? Szybkim krokiem podeszłam bliżej, ale od razu się rozluźniłam, gdy zauważyłam, że po prostu zasnęła, przytulając do siebie mocno miśka, którego kupił jej kiedyś mój przyjaciel. Uśmiechnęłam się na ten widok i po cichu wyszłam. No i znów znajduję się w punkcie wyjścia. Mój dylemat pt. pójść do Miyoung, czy nie pójść do Miyoung, przerwał dzwoniący telefon. Wyjęłam komórkę z kieszeni dresów i wcisnęłam zieloną słuchawkę, nie patrząc kto to może być.
     - Czeeeeeeeeeeeeeeeeeeść kochanie - zaświergotał głos w słuchawce. Dlaczego ja musiałam odebrać ten cholerny telefon? - Tęskniłaś?
     - Ani trochę. - mruknęłam, schodząc z powrotem na dół. - Czego chcesz, Joon?
     - Pogadać z tobą! Prawie 2 miesiące się nie widzieliśmy! 
     - Wróciłeś już? - spytałam, ignorując jego lamenty. Joon, tak jak ja, jest synem bogatych ludzi i każdego roku wyjeżdża na całe wakacje do Japonii, żeby spotkać się z rodzicami, którzy prowadzą tam działalność. 
     - Właśnie siedzę w samolocie. Poflirtował bym z jakąś stewardessą, ale wszystkie są jakieś stare i brzydkie. - westchnął. No tak, cały Joon. Jeden wielki flirciarz i playboy. 
     - Spotkamy się? 
     - W szkole napewno. - otwrzyłam zamrażarkę i wyjęłam z niej wielkie pudło lodów. 
     - Nie chcę w szkole, Taerim. Chcę cię zobaczyć teraz. - Idiota. Zawsze próbuje ze mną flirtować, a przecież miał dziewczynę. Była ona w moim wieku, ale nie ważne jak bardzo starałam się ją polubić, nie dawałam rady. Wiedziałam, że ranię tym Joona, ale to już nawet nie chodziło o to, że ona się z nim spotyka. Hyunah jest typem pustej, irytującej laleczki, którą interesują przystojni kolesie. I miałam nieprzyjemność chodzić z nią do klasy. Ale nawet to, że miał dziewczynę, nie powstrzymywało go przez flirtowaniem z innymi kobietami.
     - Jesteś przecież w samolocie idioto. 
     - Możemy się spotkać później, wieczorem. - zaproponował. Usiadłam na blacie kuchenny, stawiając pudełko lodów obok siebie i spojrzałam w okno. 
     - Wybacz Joon, ale dzisiaj nie mogę. - nie ważne jak bardzo chciałabym się z nim spotkać i zapomnieć o dzisiejszym wydarzeniu, nie mogłam. 
     - Nie możesz? Taerim, jest sobota! Nawet dzisiaj rodzice obsypali cię papierkową robotą? - wydawał się zawiedziony. Przyjaźniliśmy się od piaskownicy. Nasi rodzice byli w bardzo dobrych stosunkach, więc i my często się widywaliśmy. Chodziliśmy razem do przedszkola, podstawówki, gimnazjum i teraz do liceum. Spędzaliśmy ze sobą większość naszego życia, przywiązaliśmy się do siebie nawzajem, więc dla mnie to nie dziwne, że był zawiedziony. Ja też byłam. 
      - Mhm. - Nie wiem dlaczego, ale nie chciałam mu mówić, że nie mogę się z nim spotkać, ponieważ idę dzisiaj poznać mojego przyszłego męża. 
      - No trudno...
      - Trudno. Do zobaczenia w szkole. - Zanim zdążył odpowiedzieć, rozłączyłam się. Rozmowa z nim, zamiast poprawić mi humor, tylko go pogorszyła. Westchnęłam ciężko, zdając sobie sprawę, że decyzja, którą podjęłam wczorajszego dnia, może nie być taka odpowiednia, jak mi się na początku wydawało. Spojrzałam na wcześniej wyjęte przeze mnie pudełko lodów i schowałam je z powrotem do zamrażarki. Jakoś straciłam apetyt. 

***

Przez resztę czasu snułam się po domu jak duch. Niedługo po mojej rozmowie z Joonem, Miyoung wyszła z domu, wcześniej życząc mi powodzenia. Nie ma to jak wsparcie. O 16, z ciężkim sercem zaczęłam się szykować. Wiedziałam, że ojciec, mówiąc "ubierz się elegancko", miał na myśli sukienkę, ale nie posiadałam w mojej szafie takich bajerów. Zamiast tego założyłam granatowe, niemalże czarne, obcisłe rurki i żakiet w takim samym kolorze. Pod to biała koszula w żabotem. Pewnie ojciec i tak nie będzie usatysfakcjonowany. Nie zakładałam także obcasów, nie chciałam się zbłaźnić. 
Robienie lekkiego makijażu i czesanie włosów zajęło mi mniej czasu niż na początku myślałam i musiałam czekać jeszcze 40 minut aż przyjedzie nasz szofer. Bardzo miły człowiek. Pracuję dla naszej rodziny odkąd pamiętam i zawsze się ze mną bawił w samochodzie, gdy byłam dzieckiem i musiałam czekać na rodziców dłuższy czas w aucie. 
Zwarta i gotowa siadłam na łóżku, wpatrując się w ścianę na przeciwko mnie. Zastanawiałam się co mogę ze sobą zrobić przez ten czas, który mi został. Westchnęłam, czując, że brzuch zaczyna boleć mnie jeszcze bardziej. Miałam ochotę wymiotować z nerwów. Niemalże automatycznie wstałam i zaczęłam chodzić po pokoju w tę i z powrotem, obgryzając paznokcie. Jeden z moich złych nawyków, którego nie mogę się pozbyć. 
     - Możesz do cholery przestać tak łazić po tym pokoju? Nie przeszkadzałoby mi to gdybyś tupała jak słoń! - krzyknęła Hyeri wparowując do mojego pokoju. Uniosłam brew, widząc, że ma pomiętą koszulkę, poczochrane włosy i odcisk poduszki na twarzy, a w ręce trzyma swojego miśka za ucho. 
     - Hyeeeeeeeeeeeeri - zawyłam i przytuliłam się do niej. Zesztywniała, ale po chwili delikatnie odwzajemniła uścisk. 
     - A teraz spadaj. - mruknęła i odepchnęła mnie od siebie. - Przestań się mazać! 
Zamrugałam kilka razy, czując łzy pod powiekami. Nie wiem, co mi się stało. Co chwilę zmieniał mi się humor. Raz byłam zdenerwowana, a zaraz smutna i chciało mi się płakać. W tym momencie naprawdę żałowałam, że kiedykolwiek wracałam od Yemin. Powinnam tam zostać, zabarykadować się w piwnicy i nigdy nie wychodzić. 
      - Hyeri, Hyeri, Hyeri, zrób coś! Ja nie chcę tam iść! Hyeeeeeeri! - zaczęłam chodzić w kółko po pokoju, cały czas próbując powstrzymać łzy cisnące mi się do oczu. 
       - Idiotka. Wiesz, że teraz nie masz wyjścia. - mruknęła. - Poczekaj chwilę. 
I wyszła, zostawiając mnie samą. Zerknęłam na zegarek. 30 minut. Dobra, zaczynam panikować. Czy jeśli rzucę się z balkonu to będzie dobry powód, żeby nie iść? Co mam zrobić?! 
Ostatecznie, po 20 minutach myślenia, zdecydowałam, że się potknę i przez przypadek spadnę ze schodów. Planowałam także złamać sobie coś po drodze. Może akurat się uda. 
Widząc, że zostało już tylko 5 minut, cicho wysunęłam się na korytarz, gdzie koło swojego pokoju stała Hyeri, ubrana i czarne sandały, także rurki i również białą bluzkę. 
      - Ileż można na ciebie czekać? - sapnęła i podeszła w moją stronę. 
      - Jak to? - spytałam zbita z tropu. 
      - ...Dlaczego ty musisz być taka głupia? Idę z tobą. - powiedziała i zaczęła schodzić po schodach. 
      - Hyeeeeeeeeeeeeeeeeri! Koooooooooooooooooocham cię siostrzyczko! - zawyłam i zbiegłam po schodach (postanowiłam jednak nie realizować mojego planu, wobec takiego obrotu sytuacji), widząc ją w progu drzwi wejściowych, czekającą na mnie. Pokręciła głową zniesmaczona moim zachowaniem, wyszła na zewnątrz, a ja za nią. Szofer już czekał. Wysiadł z samochodu, powitał nas z uśmiechem i otworzył nam drzwi. Wsunęłyśmy się do środka. Ja siedziałam na jednym końcu siedzenia, a Hyeri na drugim. Jongmin, nasz szofer, spojrzał na nas w lusterku. 
      - Jak się czujesz Taerim? - spytał, zapalając silnik. 
      - Jak tam twoja żona Jongmin-sshi? - zmieniłam temat. Wyglądał na zmartwionego, ale nieco się rozweselił na wzmiankę o swojej żonie. 
      - Świetnie! Spodziewamy się dziecka. - powiedział z ciepłym uśmiechem na ustach, ale nawet bez tego wiedziałabym, jak bardzo jest szczęśliwy, tylko patrząc mu w oczy. 
      - Naprawdę? To świetnie! Zupełnie jak Yemin! - wyszczerzyłam się. Nie było to do końca szczere, o czym on zapewne wiedział. Pokiwał tylko głową, wciąż się uśmiechając i reszta drogi minęła nam w milczeniu. 
      - Zaraz będziemy na miejscu - poinformował nas, skręcając w bardziej ruchliwą ulicę. Przełknęłam głośno ślinę. Hyeri przez całą drogę siedziała w jednej pozycji i wpatrywała się w okno. Pewnie nawet nie mrugała. 
Chwilę później zajechaliśmy przed wielką restaurację, pewnie cholernie drogą. Cóż, na taką wyglądała. 
Szłam w kierunku wejścia z ciężkim sercem. Nogi miałam jak z ołowiu i z trudem stawiałam kroki, gdy Hyeri lekko mnie wyprzedziła i wyglądała na wyjątkowo pewną siebie. Po przekroczeniu progu restauracji, automatycznie zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu starych i grubych 30 latków, z których jeden mógł być moim potencjalnym, przyszłym mężem. Znikąd pojawił się przy nas kelner. 
     - Panny Park? - spytał. Hyeri kiwnęła głową. - Proszę za mną. 
Zaprowadził nas na drugie piętro to nieco bardziej ekstrawaganckiego pomieszczenia niż reszta. Nie siedziało tam wiele osób. Przy jednym ze stolików zauważyłam ojca z matką i dwoje, nieznajomych mi ludzi, zapewne państwo Kim. Zaraz, zaraz...dwoje? Może rozmyślili się w ostatniej chwili i nie będę musiała za nikogo wychodzić?! 
Cała czwórka wstała, widząc, że się zbliżamy. Uśmiechnęłam się do Kim'ów i ukłoniłam nisko. To samo zrobiła Hyeri. Ojciec kiwnął nam lekko głową, ale to nie było powitanie, tylko znak, że nasze wejście było takie, jakiego od nas oczekiwał. Rodzice wydawali się wiedzieć o tym, że Hyeri przyjdzie ze mną. Było to dla mnie dziwne, że tak łatwo się zgodzili. Chyba łatwo. 
      - Ty musisz być Taerim! - zaświergotała pani Kim. Miała strasznie piskliwy głos, ale czułam, że ją polubię. - Ja jestem Soosun, miło mi cię wreszcie poznać! Bardzo o dużo o tobie słyszałam! 
Uśmiechnęłam się do niej i zajęłam miejsce między nią, a pustym siedzeniem. Bynajmniej nie było ono przeznaczone dla Hyeri, która usiadła po drugiej strony stołu, na przeciwko mnie. Co chwilę zerkałam na to puste krzesło, jakby zrobiło mi krzywdę. Nie słuchałam wesołego paplania pani Kim, dopóki nie usłyszałam słów "zaręczyny" i "bankiet".
      - Kiedy my to wszystko zorganizujemy?! Musimy zorganizować przyjęcie, gdzie nasz syn i Taerim oficjalnie się zaręczą i...
      - Myślę, że warto z tym chwilę poczekać - odezwała się moja mama, patrząc ostrożnie na Kim'ów. - Dopóki Taerim i Yukwon nie poznają się lepiej. I tak ta sytuacja musi być dla nich ciężka...
      - Masz rację Jinri! - Soosun energicznie pokiwała głową. Więc jego imię to Yukwon...
Pani Kim nie miała okazji powiedzieć nic więcej, ponieważ przyszło dwóch kelnerów z jedzeniem. Trzeci rozlewał szampana do kieliszków. Kiedy podszedł do mnie pokręciłam głową, a ten odszedł. Ojciec spojrzał na mnie dziwnie.
      - Czy ona nie jest pełnoletnia? - tym razem spytał pan Kim. 
      - Nie przepadam za alkoholem. Nawet jeśli jest go bardzo mało. - odpowiedziałam. 
      - To się chwali. - uśmiechnął się pan Kim i tym razem zwrócił się do wszystkich. - Zamówiłem specjalność kucharza. Może nie znam waszych gustów, ale zapewniam was, że wam posmakuje! Gotują tutaj najlepiej w całym Seulu! Smacznego!
Gdy wszyscy zaczęli jeść, Sungjae natychmiast spoważniał i zaczął coś mówić na ucho swojej żonie, która chwilę później przeprosiła nas i odeszła od stołu. Zgadywałam, że chodzi o nieobecność tego całego Yukwona. 
Nie miałam ani trochę ochoty na jedzenie, ale z grzeczności wzięłam kilka kęsów. Jedzenie rzeczywiście było przepyszne, ale i tak niemalże stawało mi w gardle. Nie wiem czy to jeszcze możliwe, ale czułam, że uścisk w żołądku jeszcze bardziej się zwiększa. 
       - Blado wyglądasz. Nie smakuje ci, czy się denerwujesz? - spytała miło pani Kim. Musiałam mieć naprawdę niemrawą minę.
       - Raczej to drugie. - wymamrotałam, nie patrząc na nią. 
       - Aigooo! Nie masz czym się stresować! - spojrzała na mnie ciepło i pokrzepiająco poklepała mnie po plecach. Właściwie to kiedy ona wróciła do stołu...? - Chciałabym także przeprosić. Yukwon utknął w korkach, ale jest już blisko, więc napewno się pojawi. 
Po zjedzeniu dania głównego i deseru Yukwona wciąż nie było. Widać było, że państwo Kim z minuty na minutę robią się coraz bardziej zdenerwowani. A ja razem z nimi. Atmosfera zaczynała robić się napięta. Na szczęście, Soosun nie pozwoliła, żeby zrobiło się niezręcznie i zaczęła opowiadać jakąś anegdotkę, którą nagle urwała w pół słowa. 
Osobiście mało obchodziło mnie co mówiła i tak niemalże przysypiałam. Hyeri rzuciła mi w twarz kulką z serwetki, a ja szybko wstałam z miejsca, widząc, że wszyscy na mnie patrzyli. Na stojąco oczywiście.
       - A to jest właśnie nasz syn Yukwon. - powiedział z ulgą pan Kim, ignorując moją niesubordynację. Zaczęłam rozglądać się po całej sali w poszukiwaniu tego całego Yukwona i nic. Co jest? 
       - Za tobą. - syknęła Hyeri. Zesztywniałam. Powoli odwróciłam się za siebie i dosłownie oniemiałam. Nie tego się spodziewałam...