środa, 6 marca 2013

2. Konfrontacja.

Joł~! Na początek chciałabym przeprosić za zwłokę, ale zapomniałam jaki miałam email i nie chciało mi się myśleć xD Ten rozdział też nie jest zbyt porywający i długi, ale rozkręcam się, no :3
Zapraszam do czytania~

***


Jęknęłam głośno, czując jak słońce razi mnie po oczach. Chwilę później usłyszałam głos naszej pokojówki, Haeji, dosłownie koło mojego ucha co mnie trochę otrzeźwiło.
       - Pora wstawać Taerim! Dzisiaj wielki dzień! - zaświergotała. Leniwie otworzyłam oczy i spojrzałam na zegarek. O ile się znam na tym urządzeniu to jest 8 rano, a ja spałam szalone dwie godziny. Z głośny jękiem walnęłam się z powrotem na plecy, ale zamiast trafić głową w miękkie poduszki, trafiłam na poręcz od łóżka. 
       - Ow ow ow ow - jęknęłam, zwijając się w kulkę i jedną ręką masując tył głowy. Haeji westchnęła z politowaniem i wyszła, wcześniej informując mnie, żebym się pośpieszyła, bo śniadanie jest już gotowe. Z jakiegoś powodu to zawsze mnie budzi pierwsza i z jakiegoś powodu zawsze musi wracać i ponownie mnie budzić, niestety, używając wtedy bardziej...bestialskich metod takich jak wylanie mi na twarz kubka zimnej wody albo zwalenie z łóżka. Haeji to sadystka i uwielbia się nade mną znęcać, ale z drugiej strony, gdyby nie to to chyba nigdy nie byłabym w stanie wstać i się ogarnąć. 
Dzisiaj było inaczej. Mimo, że spałam tylko te dwie bite godziny, czułam się jakbym przespała całą wieczność. Nie miałam ochoty na śniadanie, ale wypada zejść i zjeść z rodziną. 

Już 20 minut później byłam zwarta i gotowa. Prawie. Miałam na sobie dresy i starą koszulka Daesunga, którą mu kiedyś zawaliłam z domu. Nie był to może zbyt wyjściowy ubiór, ale nie było sensu ubierać się jakoś przesadnie elegancko, w końcu do tego całego spotkanie jest jeszcze kilka godzin (chwała Bogu!). Usiadłam Obok Hyeri, która czytała gazetę i bez patrzenia na talerz nabijała sobie kawałki jedzenia na widelec. Zawsze trochę jej zazdrościłam. Była wysportowana (mistrzostwo kraju w wushu), inteligentna (średnia 5,86!), sprytna i potrafiła robić idealnie kilka rzeczy na raz, czego właśnie najbardziej pożądałam. Nie wiem po kim to miałam, ale byłam straszną niezdarą, która nawet nie potrafi utrzymać równowagi, a co dopiero robić dwie rzeczy na raz, skoro nawet jednej nie mogę zrobić dobrze. Tak to ja. 

Dzień zapowiadał się bardzo obiecująco. Od kilku dni nieustannie padał deszcz, chociaż dopiero kończył się sierpień, więc powinno być względnie ciepło, a akurat dzisiaj słońce postanowiło wyjrzeć zza chmur. Może to jakiś znak...?
Moje denne przemyślenia (naprawdę, czasami robię się cholernie nudna) przerwali rodzice, którzy dumnym krokiem wkroczyli do jadalni, siadając na przeciwko mnie i Hyeri. Chwilę później pojawiła się Miyoung. Nie kłopotała się ona nawet ze zdjęciem swojej pidżamy, która składała się z jedwabnej, ledwo przykrywającej tyłek koszulki na ramiączkach z koronką na dole. Kiedyś, gdy byłam z nią na zakupach w Victoria Secret (nie pytajcie...) kazała mi przymierzyć takie cacko. Nie wyglądało to do końca tak, jak to sobie wyobrażałam. Na szczęście Miyoung nigdy więcej nie próbowała zmuszać mnie do noszenia seksownych rzeczy. Osobiście preferuję moją pidżamę, czyli różowe, lamerskie bokserki z lamą na tyłku i zieloną, za dużą koszulkę z uśmiechniętą tęczą. 
     - Chyba o czymś zapomniałaś, Miyoung - warknął ojciec. Miyo usiadła beztrosko na siedzeniu między Hyeri, a matką i uśmiechnęła się słodko. 
     - Zapomniała czegoś? Co to może być? - spytała niewinnie. Z nas wszystkich to własnie Miyoung była tą, która najbardziej prowokowała ojca i cały czas szukała powodu do kłótni z rodzicami. Nie za bardzo mi to odpowiadało, ponieważ nie lubiłam, gdy się sprzeczali.
Jako dziecko bałam się ojca. Często krzyczał na Yemin, która często buntowała się przeciwko jego srogiemu wychowywaniu jej i nas. Czułam wtedy do niego sztuczny respekt, spowodowany strachem, a nie jego postawą, będącą dla mnie przykładem i jego czynami, które powinny mi imponować. Ojciec był i wciąż jest, ostatnią osobą, z której chciałabym brać przykład. 
     - Myślę, że zapomniałaś się ubrać - wycedził, czerwony ze złości. Ja i Hyeri byłyśmy już przyzwyczajone do jej akcji tego typu. Często latała po domu półnago, a gdy rodzice byli w jakiejść podróży służbowej, sprowadzała sobie do domu chłopaków. Nie jednokrotnie widziała także jak prosi Kyungmi, żeby nic nie mówiła rodzicom. 
Miyoung wzruszyła ramionami na uwagę ojca, nie przerywając jedzenia. Przez dłuższy czas panowała niezręczna cisza, którą przerywało tylko stukanie sztućców o talerze. 
     - Hyeri, kiedy następne mistrzostwa w wushu? - spytała mama, próbując chociaż trochę rozładować napięcie. 
     - Nie wiem. - mruknęła zza gazety. Tym razem już nikt nie odważył się kolejny raz odezwać. Resztę śniadania zjedliśmy milcząc. Pierwsza wyszła Hyeri, później Miyoung, a na końcu ja. Gdy już to zrobiłam i miałam zacząć wchodzić na schody, zatrzymał mnie głos ojca. Spojrzałam na niego znad ramienia, nie odwracając się do niego całym ciałem.
     - Bądź gotowa na 17:30. Szofer przyjdzie 5 minut wcześniej. Ubierz się elegancko, żebyś nie przyniosła nam wstydu. Pamiętaj, nie odzywaj się nie pytana i nie mlaskaj przy jedzeniu. Nie nie nakładaj sobie też za dużo jedzenia do buzi, tak jak to zawsze robisz i nie przekładaj widelca z ręki do ręki, bo tak ci wygodniej jeść. Mówię ci to, ponieważ nie będziemy już mieli okazji się spotkać, a gdy ty dojedziesz do restauracji, Kim'owie już tam prawdopodobnie będą. - Ponieważ uznałam to już za koniec rozmowy, weszłam na pierwszy stopień. - Jeszcze nie skończyłem. Gdy zobaczysz Kim'ów, nie zapomnij skłonić im się nisko, rozumiemy się? 
Kiwnęłam głową i tym razem już mnie nie zatrzymał. 

Ponieważ pochodzę z takiej, a nie innej rodziny, jako małe dziecko musiała znać saviour-vivre, więc nie wiem po co on mi to mówi skoro wiem, jak trzeba zachować się przy stole w odpowiednim towarzystwie. 
Spojrzałam na zegar, stojący na końcu korytarza. Był to wielkie, zabytkowe pudło z kukułką, który za każdym razem budzi mnie w nocy, strasząc przy okazji. Niby po tylu latach mieszkania tutaj powinnam się przyzwyczaić i przestać się bać, ale potwory czają się wszędzie. Trzeba być czujnym.
Nie bardzo wiedziałam co ze sobą zrobić, miałam jeszcze co najmniej 7 godzin wolnego czasu. 
Postanowiłam pójść do Hyeri. Pewnie i tak nie nawiążę z nią zbyt ambitnej rozmowy, ale zawsze mogę popatrzeć co robi. Wszystko wydaje się teraz lepsze od siedzenia samej w czterech ścianach. O ile normalnie lubiłam się alienować to teraz samotność była ostatnią rzeczą jakiej chciałam. Miałam nadzieję, że Hyeri zrozumie i nie wyrzuci mnie za drzwi ze słowami typu "spadaj stąd bambusie, przeszkadzasz!", co, niestety, często zdarzało mi się słyszeć z jej ust. Ostatecznie mogłabym pójść do Miyoung, ale wolałam tego raczej uniknąć. Jak by mi zaczęła gadać o ciuchach, chłopakach i innych rzeczach to chyba by mnie coś strzeliło.
Delikatnie zapukałam do drzwi Hyeri, ale odpowiedziało mi milczenie. Uniosłam brew i nacisnęłam klamkę, wsuwając się do pokoju. Jak na słoneczny, sierpniowy dzień było tu cholernie ciemno. Może to przez te grube zasłony na oknach? Pewnie tak. 
Po chwili rozglądania się po pokoju, zauważyłam, że Hyeri leży na łóżku, zwinięta w kłębek. Zaniepokoiłam się. Może jej się coś stało? Szybkim krokiem podeszłam bliżej, ale od razu się rozluźniłam, gdy zauważyłam, że po prostu zasnęła, przytulając do siebie mocno miśka, którego kupił jej kiedyś mój przyjaciel. Uśmiechnęłam się na ten widok i po cichu wyszłam. No i znów znajduję się w punkcie wyjścia. Mój dylemat pt. pójść do Miyoung, czy nie pójść do Miyoung, przerwał dzwoniący telefon. Wyjęłam komórkę z kieszeni dresów i wcisnęłam zieloną słuchawkę, nie patrząc kto to może być.
     - Czeeeeeeeeeeeeeeeeeeść kochanie - zaświergotał głos w słuchawce. Dlaczego ja musiałam odebrać ten cholerny telefon? - Tęskniłaś?
     - Ani trochę. - mruknęłam, schodząc z powrotem na dół. - Czego chcesz, Joon?
     - Pogadać z tobą! Prawie 2 miesiące się nie widzieliśmy! 
     - Wróciłeś już? - spytałam, ignorując jego lamenty. Joon, tak jak ja, jest synem bogatych ludzi i każdego roku wyjeżdża na całe wakacje do Japonii, żeby spotkać się z rodzicami, którzy prowadzą tam działalność. 
     - Właśnie siedzę w samolocie. Poflirtował bym z jakąś stewardessą, ale wszystkie są jakieś stare i brzydkie. - westchnął. No tak, cały Joon. Jeden wielki flirciarz i playboy. 
     - Spotkamy się? 
     - W szkole napewno. - otwrzyłam zamrażarkę i wyjęłam z niej wielkie pudło lodów. 
     - Nie chcę w szkole, Taerim. Chcę cię zobaczyć teraz. - Idiota. Zawsze próbuje ze mną flirtować, a przecież miał dziewczynę. Była ona w moim wieku, ale nie ważne jak bardzo starałam się ją polubić, nie dawałam rady. Wiedziałam, że ranię tym Joona, ale to już nawet nie chodziło o to, że ona się z nim spotyka. Hyunah jest typem pustej, irytującej laleczki, którą interesują przystojni kolesie. I miałam nieprzyjemność chodzić z nią do klasy. Ale nawet to, że miał dziewczynę, nie powstrzymywało go przez flirtowaniem z innymi kobietami.
     - Jesteś przecież w samolocie idioto. 
     - Możemy się spotkać później, wieczorem. - zaproponował. Usiadłam na blacie kuchenny, stawiając pudełko lodów obok siebie i spojrzałam w okno. 
     - Wybacz Joon, ale dzisiaj nie mogę. - nie ważne jak bardzo chciałabym się z nim spotkać i zapomnieć o dzisiejszym wydarzeniu, nie mogłam. 
     - Nie możesz? Taerim, jest sobota! Nawet dzisiaj rodzice obsypali cię papierkową robotą? - wydawał się zawiedziony. Przyjaźniliśmy się od piaskownicy. Nasi rodzice byli w bardzo dobrych stosunkach, więc i my często się widywaliśmy. Chodziliśmy razem do przedszkola, podstawówki, gimnazjum i teraz do liceum. Spędzaliśmy ze sobą większość naszego życia, przywiązaliśmy się do siebie nawzajem, więc dla mnie to nie dziwne, że był zawiedziony. Ja też byłam. 
      - Mhm. - Nie wiem dlaczego, ale nie chciałam mu mówić, że nie mogę się z nim spotkać, ponieważ idę dzisiaj poznać mojego przyszłego męża. 
      - No trudno...
      - Trudno. Do zobaczenia w szkole. - Zanim zdążył odpowiedzieć, rozłączyłam się. Rozmowa z nim, zamiast poprawić mi humor, tylko go pogorszyła. Westchnęłam ciężko, zdając sobie sprawę, że decyzja, którą podjęłam wczorajszego dnia, może nie być taka odpowiednia, jak mi się na początku wydawało. Spojrzałam na wcześniej wyjęte przeze mnie pudełko lodów i schowałam je z powrotem do zamrażarki. Jakoś straciłam apetyt. 

***

Przez resztę czasu snułam się po domu jak duch. Niedługo po mojej rozmowie z Joonem, Miyoung wyszła z domu, wcześniej życząc mi powodzenia. Nie ma to jak wsparcie. O 16, z ciężkim sercem zaczęłam się szykować. Wiedziałam, że ojciec, mówiąc "ubierz się elegancko", miał na myśli sukienkę, ale nie posiadałam w mojej szafie takich bajerów. Zamiast tego założyłam granatowe, niemalże czarne, obcisłe rurki i żakiet w takim samym kolorze. Pod to biała koszula w żabotem. Pewnie ojciec i tak nie będzie usatysfakcjonowany. Nie zakładałam także obcasów, nie chciałam się zbłaźnić. 
Robienie lekkiego makijażu i czesanie włosów zajęło mi mniej czasu niż na początku myślałam i musiałam czekać jeszcze 40 minut aż przyjedzie nasz szofer. Bardzo miły człowiek. Pracuję dla naszej rodziny odkąd pamiętam i zawsze się ze mną bawił w samochodzie, gdy byłam dzieckiem i musiałam czekać na rodziców dłuższy czas w aucie. 
Zwarta i gotowa siadłam na łóżku, wpatrując się w ścianę na przeciwko mnie. Zastanawiałam się co mogę ze sobą zrobić przez ten czas, który mi został. Westchnęłam, czując, że brzuch zaczyna boleć mnie jeszcze bardziej. Miałam ochotę wymiotować z nerwów. Niemalże automatycznie wstałam i zaczęłam chodzić po pokoju w tę i z powrotem, obgryzając paznokcie. Jeden z moich złych nawyków, którego nie mogę się pozbyć. 
     - Możesz do cholery przestać tak łazić po tym pokoju? Nie przeszkadzałoby mi to gdybyś tupała jak słoń! - krzyknęła Hyeri wparowując do mojego pokoju. Uniosłam brew, widząc, że ma pomiętą koszulkę, poczochrane włosy i odcisk poduszki na twarzy, a w ręce trzyma swojego miśka za ucho. 
     - Hyeeeeeeeeeeeeri - zawyłam i przytuliłam się do niej. Zesztywniała, ale po chwili delikatnie odwzajemniła uścisk. 
     - A teraz spadaj. - mruknęła i odepchnęła mnie od siebie. - Przestań się mazać! 
Zamrugałam kilka razy, czując łzy pod powiekami. Nie wiem, co mi się stało. Co chwilę zmieniał mi się humor. Raz byłam zdenerwowana, a zaraz smutna i chciało mi się płakać. W tym momencie naprawdę żałowałam, że kiedykolwiek wracałam od Yemin. Powinnam tam zostać, zabarykadować się w piwnicy i nigdy nie wychodzić. 
      - Hyeri, Hyeri, Hyeri, zrób coś! Ja nie chcę tam iść! Hyeeeeeeri! - zaczęłam chodzić w kółko po pokoju, cały czas próbując powstrzymać łzy cisnące mi się do oczu. 
       - Idiotka. Wiesz, że teraz nie masz wyjścia. - mruknęła. - Poczekaj chwilę. 
I wyszła, zostawiając mnie samą. Zerknęłam na zegarek. 30 minut. Dobra, zaczynam panikować. Czy jeśli rzucę się z balkonu to będzie dobry powód, żeby nie iść? Co mam zrobić?! 
Ostatecznie, po 20 minutach myślenia, zdecydowałam, że się potknę i przez przypadek spadnę ze schodów. Planowałam także złamać sobie coś po drodze. Może akurat się uda. 
Widząc, że zostało już tylko 5 minut, cicho wysunęłam się na korytarz, gdzie koło swojego pokoju stała Hyeri, ubrana i czarne sandały, także rurki i również białą bluzkę. 
      - Ileż można na ciebie czekać? - sapnęła i podeszła w moją stronę. 
      - Jak to? - spytałam zbita z tropu. 
      - ...Dlaczego ty musisz być taka głupia? Idę z tobą. - powiedziała i zaczęła schodzić po schodach. 
      - Hyeeeeeeeeeeeeeeeeri! Koooooooooooooooooocham cię siostrzyczko! - zawyłam i zbiegłam po schodach (postanowiłam jednak nie realizować mojego planu, wobec takiego obrotu sytuacji), widząc ją w progu drzwi wejściowych, czekającą na mnie. Pokręciła głową zniesmaczona moim zachowaniem, wyszła na zewnątrz, a ja za nią. Szofer już czekał. Wysiadł z samochodu, powitał nas z uśmiechem i otworzył nam drzwi. Wsunęłyśmy się do środka. Ja siedziałam na jednym końcu siedzenia, a Hyeri na drugim. Jongmin, nasz szofer, spojrzał na nas w lusterku. 
      - Jak się czujesz Taerim? - spytał, zapalając silnik. 
      - Jak tam twoja żona Jongmin-sshi? - zmieniłam temat. Wyglądał na zmartwionego, ale nieco się rozweselił na wzmiankę o swojej żonie. 
      - Świetnie! Spodziewamy się dziecka. - powiedział z ciepłym uśmiechem na ustach, ale nawet bez tego wiedziałabym, jak bardzo jest szczęśliwy, tylko patrząc mu w oczy. 
      - Naprawdę? To świetnie! Zupełnie jak Yemin! - wyszczerzyłam się. Nie było to do końca szczere, o czym on zapewne wiedział. Pokiwał tylko głową, wciąż się uśmiechając i reszta drogi minęła nam w milczeniu. 
      - Zaraz będziemy na miejscu - poinformował nas, skręcając w bardziej ruchliwą ulicę. Przełknęłam głośno ślinę. Hyeri przez całą drogę siedziała w jednej pozycji i wpatrywała się w okno. Pewnie nawet nie mrugała. 
Chwilę później zajechaliśmy przed wielką restaurację, pewnie cholernie drogą. Cóż, na taką wyglądała. 
Szłam w kierunku wejścia z ciężkim sercem. Nogi miałam jak z ołowiu i z trudem stawiałam kroki, gdy Hyeri lekko mnie wyprzedziła i wyglądała na wyjątkowo pewną siebie. Po przekroczeniu progu restauracji, automatycznie zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu starych i grubych 30 latków, z których jeden mógł być moim potencjalnym, przyszłym mężem. Znikąd pojawił się przy nas kelner. 
     - Panny Park? - spytał. Hyeri kiwnęła głową. - Proszę za mną. 
Zaprowadził nas na drugie piętro to nieco bardziej ekstrawaganckiego pomieszczenia niż reszta. Nie siedziało tam wiele osób. Przy jednym ze stolików zauważyłam ojca z matką i dwoje, nieznajomych mi ludzi, zapewne państwo Kim. Zaraz, zaraz...dwoje? Może rozmyślili się w ostatniej chwili i nie będę musiała za nikogo wychodzić?! 
Cała czwórka wstała, widząc, że się zbliżamy. Uśmiechnęłam się do Kim'ów i ukłoniłam nisko. To samo zrobiła Hyeri. Ojciec kiwnął nam lekko głową, ale to nie było powitanie, tylko znak, że nasze wejście było takie, jakiego od nas oczekiwał. Rodzice wydawali się wiedzieć o tym, że Hyeri przyjdzie ze mną. Było to dla mnie dziwne, że tak łatwo się zgodzili. Chyba łatwo. 
      - Ty musisz być Taerim! - zaświergotała pani Kim. Miała strasznie piskliwy głos, ale czułam, że ją polubię. - Ja jestem Soosun, miło mi cię wreszcie poznać! Bardzo o dużo o tobie słyszałam! 
Uśmiechnęłam się do niej i zajęłam miejsce między nią, a pustym siedzeniem. Bynajmniej nie było ono przeznaczone dla Hyeri, która usiadła po drugiej strony stołu, na przeciwko mnie. Co chwilę zerkałam na to puste krzesło, jakby zrobiło mi krzywdę. Nie słuchałam wesołego paplania pani Kim, dopóki nie usłyszałam słów "zaręczyny" i "bankiet".
      - Kiedy my to wszystko zorganizujemy?! Musimy zorganizować przyjęcie, gdzie nasz syn i Taerim oficjalnie się zaręczą i...
      - Myślę, że warto z tym chwilę poczekać - odezwała się moja mama, patrząc ostrożnie na Kim'ów. - Dopóki Taerim i Yukwon nie poznają się lepiej. I tak ta sytuacja musi być dla nich ciężka...
      - Masz rację Jinri! - Soosun energicznie pokiwała głową. Więc jego imię to Yukwon...
Pani Kim nie miała okazji powiedzieć nic więcej, ponieważ przyszło dwóch kelnerów z jedzeniem. Trzeci rozlewał szampana do kieliszków. Kiedy podszedł do mnie pokręciłam głową, a ten odszedł. Ojciec spojrzał na mnie dziwnie.
      - Czy ona nie jest pełnoletnia? - tym razem spytał pan Kim. 
      - Nie przepadam za alkoholem. Nawet jeśli jest go bardzo mało. - odpowiedziałam. 
      - To się chwali. - uśmiechnął się pan Kim i tym razem zwrócił się do wszystkich. - Zamówiłem specjalność kucharza. Może nie znam waszych gustów, ale zapewniam was, że wam posmakuje! Gotują tutaj najlepiej w całym Seulu! Smacznego!
Gdy wszyscy zaczęli jeść, Sungjae natychmiast spoważniał i zaczął coś mówić na ucho swojej żonie, która chwilę później przeprosiła nas i odeszła od stołu. Zgadywałam, że chodzi o nieobecność tego całego Yukwona. 
Nie miałam ani trochę ochoty na jedzenie, ale z grzeczności wzięłam kilka kęsów. Jedzenie rzeczywiście było przepyszne, ale i tak niemalże stawało mi w gardle. Nie wiem czy to jeszcze możliwe, ale czułam, że uścisk w żołądku jeszcze bardziej się zwiększa. 
       - Blado wyglądasz. Nie smakuje ci, czy się denerwujesz? - spytała miło pani Kim. Musiałam mieć naprawdę niemrawą minę.
       - Raczej to drugie. - wymamrotałam, nie patrząc na nią. 
       - Aigooo! Nie masz czym się stresować! - spojrzała na mnie ciepło i pokrzepiająco poklepała mnie po plecach. Właściwie to kiedy ona wróciła do stołu...? - Chciałabym także przeprosić. Yukwon utknął w korkach, ale jest już blisko, więc napewno się pojawi. 
Po zjedzeniu dania głównego i deseru Yukwona wciąż nie było. Widać było, że państwo Kim z minuty na minutę robią się coraz bardziej zdenerwowani. A ja razem z nimi. Atmosfera zaczynała robić się napięta. Na szczęście, Soosun nie pozwoliła, żeby zrobiło się niezręcznie i zaczęła opowiadać jakąś anegdotkę, którą nagle urwała w pół słowa. 
Osobiście mało obchodziło mnie co mówiła i tak niemalże przysypiałam. Hyeri rzuciła mi w twarz kulką z serwetki, a ja szybko wstałam z miejsca, widząc, że wszyscy na mnie patrzyli. Na stojąco oczywiście.
       - A to jest właśnie nasz syn Yukwon. - powiedział z ulgą pan Kim, ignorując moją niesubordynację. Zaczęłam rozglądać się po całej sali w poszukiwaniu tego całego Yukwona i nic. Co jest? 
       - Za tobą. - syknęła Hyeri. Zesztywniałam. Powoli odwróciłam się za siebie i dosłownie oniemiałam. Nie tego się spodziewałam...




1 komentarz:

  1. Wow. To dopiero drugi rozdział, a mi się już strasznie spodobało! Uwielbiam takie historie, więc proszę, napisz kolejną część ! ^^ Bardzo mi się podoba twój styl pisania!

    OdpowiedzUsuń